Koniec roku zawsze sprzyja
podsumowaniom, przemyśleniom i refleksjom. Tak było i u mnie...
Kiedy w Noc Sylwestrową stałam na wrocławskim Rynku patrząc się
na wybuchające fajerwerki, czując ich zapach, uświadomiłam sobie
to, jak wiele zmieniło się w moim życiu podczas ostatniego roku.
Tak wiele... Choć z perspektywy tygodni czy miesięcy tak tego nie
zauważyłam, ten rok między jednymi a drugimi fajerwerkami mi to
pokazał...
Co tak w zasadzie się
zmieniło?
Przede wszystkim to, że
rzuciłam poprzednie studia - Technologię żywności na
Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Po raz trzeci robiłam
kurs o nazwie biochemia i po raz trzeci go nie zaliczyłam... Wtedy
tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie jest droga dla
mnie, że nie moje studia, że czas coś zmienić. Z decyzją o
porzuceniu studiów zmieniło się wszystko... Choć pochodzę z
Kluczborka na Opolszczyźnie i tam mieszkają moi Rodzice, to nie
wróciłam do rodzinnego Domu. Zostałam we Wrocławiu, w mieszkaniu,
w którym mieszkam już któryś rok... Po miesiącu(!) poszukiwania
pracy mając w CV wykształcenie średnie i parę miesięcy
doświadczenia w gastronomii udało mi się znaleźć pracę taką
jaką chciałam - z elastycznym grafikiem (z planem rozpoczęcia
zaocznych studiów), z umową o pracę, obcując z ludźmi, w młodej
ekipie. Wylądowałam w restauracji pod złotymi łukami. I to stało
się najlepszą decyzją w tym roku, w moim życiu... To w tym
miejscu zaczęłam uczyć się ukraińskiego oraz migowego. Fakt, nie
zarabiam kokosów (a kto zarabia w swojej drugiej pracy?), ale mam
pracę, która jest stabilna i w której się rozwijam (co wiążę
się także z większymi pieniędzmi)... Praktycznie każdego dnia
uczę się czegoś nowego, nawet jeżeli chodzi o język migowy czy
ukraiński pracując na co dzień ręka w rękę z Głuchymi i
Ukraińcami. Albo jeżeli chodzi coś o restauracyjne standardy czy
szeroko pojęte „zarządzenie ludźmi” lub relacje z ludźmi w
zespole... Przede wszystkim idę do pracy z uśmiechem i mam
świadomość, że pracuję z naprawdę zajebistymi ludźmi, z
którymi jesteśmy ze sobą na tyle zżyci, żeby po kilku godzinach
pracy ręka w rękę pójść razem na piwo i w ramach gastrofazy
wylądować... w restauracji pod złotymi łukami – znowu...Wraz z
nowym rokiem akademickim postanowiłam rozpocząć nowe studia, tym
razem zaoczne... Miałam kilka pomysłów – psychologię,
pedagogikę specjalną, malarstwo, polonistykę... Poza pomysłami
miałam także trochę czasu na przeanalizowanie sytuacji i tych
kierunków... Wybór padł ostatecznie na psychologię, a dodatkowo
byłam zdecydowana na tryb weekendowy, a nie wieczorowy, by
jednocześnie względnie normalnie pracować, nawet na całym
etacie... We Wrocławiu wyniosłoby mnie to 9-9,5 tys. złotych
rocznie... Zaczęłam szukać po innych miastach... Patrzę -
Kraków... Tryb zaoczny – weekendowy na Uniwersytecie Pedagogicznym
kosztuje 4 tysiące z rok... To zdecydowanie poważny powód, żeby
zacząć się zastanawiać nad podjęciem studiów w Krakowie.
Zwłaszcza, że Kraków to miasto, w którym mam znajomych i
przyjaciół, u których mogę nocować, a Polskie Busy nie kosztują
dużo, zwłaszcza z wyprzedzeniem... Tak więc pracując i mieszkając
we Wrocławiu, ku zdziwieniu wielu, rozpoczęłam swoje studia w
Krakowie...
Nie sądziłam, że fakt
podjęcia studiów w mieście oddalonym od mojego miejsca
zamieszkania o prawie 300 km tak pozytywnie wpłynie na moje relacje
z ludźmi. Nie tylko z moimi krakowskimi znajomymi, ale także z
tymi, których mam zdecydowanie częściej – w pracy, we Wrocławiu
czy w Kluczborku. Poznałam także niezwykłych ludzi na studiach...
Wiem, że to dopiero pierwszy semestr, ale jednak przeczucie mówi
mi, że część z nich to będą (lub już są) naprawdę
wartościowe relacje...
Co jeszcze zmieniło się w
tym roku?
Trafiłam na facebookową
grupę Projekt 365 dni w spódnicy, dzięki której zaczęłam
chodzić częściej w spódnicach i sukienkach, co doprowadziło do
tego, że postanowiłam sobie, że na każdym zjeździe na studiach
pojawię się właśnie bez spodni – do dziś mi się udaje.
Dochodzi nawet do tego, że nie mam spodni piżamowych czy dresowych
ze sobą... Utwierdziłam się w przekonaniu, że chciałabym mieć
własną... maszynę do szycia.. i to właśnie dostałam na
Gwiazdkę <3 Teraz czas uszyć swoją własną spódnicę... Ale
wszystko przede mną <3 To był także pierwszy rok, z moim
własnym prywatnym... chomikiem, a w zasadzie chomiczką imieniem
Miśka, która przez moich kilkuletnich kuzynów została nazwana
samochodzikiem wyścigowym z racji zabójczego tempa na kołowrotku.
Tato zawsze powtarzał mi:
nie szukaj dupy z tej samej grupy... Jednak ja oczywiście wcześniej
nie widziałam w tym nic złego. Jednak ten rok mnie nauczył, że
partner z tej samej grupy/klasy/miejsca pracy nie jest najlepszym
rozwiązaniem. Dlaczego? Przede wszystkim fakt, że świadkami,
każdego spojrzenia, każdej malinki na szyi, wymiany spojrzeń, a
także najróżniejszych ścięć (i ewentualnego rozstania) jest
cała grupa, klasa czy współpracownicy... Po drugie plotki,
ploteczki, o których i przez które ciężko zapomnieć... Tak,
związałam się z niewiele starszym facetem pracującym w tej samej
restauracji. Choć trwało to krótko, to był zdecydowanie fajny i
ciekawy okres, jednak (choć ów facet rzucił mnie przez smsa!) trwa
do dzisiaj, właśnie przez swoiste ploty i ploteczki, które trwają
do dziś, choć od rozstania minęło już kilka miesięcy,
zwłaszcza, że pracuję z jego współlokatorami... Wciąż są
pytania z serii „a dlaczego?”.
Przede wszystkim zmieniło
się we mnie myślenie o sobie samej. Przez całe swoje dotychczasowe
życie byłam w pewnym sensie uczennicą – od przedszkola, przez
podstawówkę, gimnazjum, liceum, aż po studia dzienne, które
przerwałam... Jednak z momentem porzucenia poprzednich studiów w
pewnym sensie zawaliło mi się życie... Krótko później
uświadomiłam sobie, że już tą uczennicą... po prostu nie
jestem... Więc jak nie uczennicą, studentką, to kim? Więc
przyszedł czas na rozmyślania pt. „co w takim razie mnie
definiuje?”. Po raz pierwszy sobie uświadomiłam sobie, że
jestem... kobietą. Nie dziewczyną, nie studentką, nie uczennicą,
ale kobietą żyjącą swoim własnym, dorosłym życiem.
W tym roku zostałam także
ciocią... Przede wszystkim taką rodzoną – mojemu najbliższemu kuzynowi urodził się syn imieniem Leopold, który jest naprawdę kochanym
szkrabem. Ale zostałam także ciocią przyszywaną – chociażby
dla 2-letniej córeczki znajomych, którą się zajmowałam jako
niania czy dla córeczki mojej koleżanki z liceum...
Co do moich planów na
2017... Mam świadomość, że planując go rok temu byłam zupełnie
kimś innym... Byłam dziewczyną pogubioną w biochemii, w depresji,
w swoim życiu....
Ad. 1. Nie przeczytałam 100
książek, nie udało się. Przeczytałam 40 i jest to najniższy
wynik od dobrych.... 8 czy 9 lat.... ale jednak mam świadomość, że
jest to był naprawdę trudny rok... A mając stojącą pracę na
pełen etat to po powrocie do domu marzyłam o prysznicu, nogach do
góry i spaniu... Za to przynajmniej bardziej zaprzyjaźniłam się z
szydełkiem;)
Ad. 2. Tak, schudłam. Coś
około 10 kg, pracując w fast foodzie i z pracowniczym jedzeniem. A
mówili, żeby nie iść do pracy do fast fooda, bo będę
śmierdzieć frytkami. A to, że mam multisporta i obrzydzenie do
frytek to już nieważne :P
|
Widać różnicę? |
Ad. 3. Tak, jestem
szczęśliwa. Cholernie szczęśliwa...
Ad. 4. Czarny pies (jak
nazywam depresję), w zasadzie poszedł w zapomnienie... Pod kontrolą
lekarza zmniejszam dawki leków i jest dobrze...
Ad. 5. Wydać nie wydałam,
ale zrobiłam krok w przód;P
Ad. 6. Tak, zaczęłam
pisać;) Kiedy skończę – już mniejsza o to :P
Ad. 7. Miewam dalej z tym
trochę problem, ale płacąc za studia muszę się co najmniej 3
razy zastanowić nad każdym wydatkiem:P
Ad. 8. Biochemii nie zdałam,
ale czy to ważne, skoro przez to wypłynęło tyle dobrego?
Moje plany na 2018?
1.Być szczęśliwa
2. Jeszcze częściej chodzić w spódnicach i sukienkach
3. Uszyć kilka własnych spódnic
4. Przeczytać 52 ksiażki
5. Nauczyć się czegoś nowego