Mimo swojej tuszy zawsze
żyłam dość aktywnie, choć przez lata nienawidziłam zajęć
wychowania fizycznego, głównie przez wyzwiska, że nie jestem jak
wszyscy. Moimi przyjaciółmi byli rower (a i nawet trasy po ponad
100 km), rolki, łyżwy, spacery, nordic walking, a w pewnym momencie
polubiłam i bieganie... Kiedy zdiagnozowano u mnie reumatoidalne
zapalenie stawów miałam podłamanie w tej kwestii, ale wciąż dużo
chodziłam i przyjaźniłam się z rowerem... Słyszałam już o
paradoksie tej choroby – żeby stawy się nie zastały i nie bolały
to trzeba się ruszać, a jak bolą to człowiek nie ma ochoty ani
siły wstać z łóżka. Z czasem przekonałam się, jakie to jest
prawdziwe...
A jak wygląda u mnie ruch i
aktywne życie mimo prawie 5 lat choroby? Pierwsze co nasuwa mi się
na myśl to stwierdzenie, że normalnie... Niejednokrotnie włącza
mi się strach przed bólem – to naturalne... Jednak od czasu
diagnozy... Czasami miewam problem z dłuższymi trasami (tak powyżej
40-50 km.), bo mimo roweru z amortyzatorami to dość mocno odbija mi
się na to na nadgarstkach... Jednak wciąż jeżdżę swoim rumakiem
z 2 koszykami po Wrocławiu pokonując w drodze do pracy około 5 km.
w jedną stronę. W ramach W-Fu na uczelni chodziłam przez 2
semestry na basen, i to nie wcale na rehabilitację dla schorowanych,
a na pełnowymiarowe zajęcia z pełnym wyciskiem... Wciąż chodzę
na siłownię, a nawet poza cardio - zaczęłam się także bawić w
treningi siłowe. Pracuję fizycznie (bo inaczej się nie da tego
nazwać), kiedy przez 8-12 godzin dziennie stoję, chodzę, noszę
worki i kosze z frytkami, kosze z bułkami czy stosy tacek. Zdarza
się, że bolą czasami nadgarstki, ale nie częściej (a nawet
rzadziej) niż zanim zaczęłam pracować... Nieraz miewam dni kiedy
jednocześnie idę do pracy i na siłownię... Zdarza się, że
biegam, wciąż mam w planach przebiegniecie półmaratonu, choć
jest tu potrzebna szczególna samoobserwacja pod względem obciążenia
stawów... Ruch jest dla mnie lekarstwem i widzę, że dzięki temu,
że się ruszam, moje stawy nie są zastane i mogę normalnie
funkcjonować, Mówi o tym nawet specjalista, że jak na stan moich
stawów w rentgenie trzymam się bardzo dobrze... Nieraz kiedy boli
nadgarstek i tak mimo wszystko sięgam po szydełko czy druty, żeby
choć trochę rozruszać stawy...
Warto zaznaczyć, że każda
choroba u każdego przebiega inaczej, ja próbuję tylko pokazać, że
u mnie wygląda to całkowicie normalnie, a ludzie niejednokrotnie są
w szoku, jak im mówię, że na coś choruję. Najważniejszą
kwestią jest dostosowanie poszczególnych ćwiczeń czy dyscyplin
pod siebie – swoje bóle. Złapać tak, żeby było jak
najwygodniej, cały czas próbować... Niezależnie od stanu i
zaawansowania choroby warto się ruszać w ramach swoich możliwości.
Dla rzs-owców szczególnie polecam basen oraz nordic walking;)
I tak trzymaj, bardzo dobrze że się ruszasz i ćwiczysz :)
OdpowiedzUsuńProszę o więcej takich wpisów ! Bez ćwiczeń w tej chorobie człowiek skazany zostaje na wózek inwalidzki. Moja mama po 10 latach ciężkiej choroby RZS odeszła trzy tygodnie temu mając niespełna 59 lat. Poddała się bólowi i nie ćwiczyła. Trzeba pamiętać że w tej chorobie lekarstwem jest ruch i jak najmniej zbędnych kilogramów.
OdpowiedzUsuńSuper :) też ćwiczę ale pod opieką trenera personalnego. Nie umiałam sobie sama z poradzić z ćwiczeniami. Zawsze potem mnie coś bardziej bolało ;)
OdpowiedzUsuńChoruję na RZS i tocznia.
Zapraszam do siebie :)
zwyczajnababka.pl
Duży optymizm bije z twojego postu. Jestem pełna podziwu dla Ciebie i oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńPodziwiam hart ducha i gratuluję wytrwałości! Jak widać, chcieć to móc, więc i pewne półmaraton niedługo zostanie pokonany :)
OdpowiedzUsuń