piątek, 12 stycznia 2018

Jak zmienił mnie rok 2017?


Koniec roku zawsze sprzyja podsumowaniom, przemyśleniom i refleksjom. Tak było i u mnie... Kiedy w Noc Sylwestrową stałam na wrocławskim Rynku patrząc się na wybuchające fajerwerki, czując ich zapach, uświadomiłam sobie to, jak wiele zmieniło się w moim życiu podczas ostatniego roku. Tak wiele... Choć z perspektywy tygodni czy miesięcy tak tego nie zauważyłam, ten rok między jednymi a drugimi fajerwerkami mi to pokazał...

Co tak w zasadzie się zmieniło?

Przede wszystkim to, że rzuciłam poprzednie studia - Technologię żywności na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Po raz trzeci robiłam kurs o nazwie biochemia i po raz trzeci go nie zaliczyłam... Wtedy tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie jest droga dla mnie, że nie moje studia, że czas coś zmienić. Z decyzją o porzuceniu studiów zmieniło się wszystko... Choć pochodzę z Kluczborka na Opolszczyźnie i tam mieszkają moi Rodzice, to nie wróciłam do rodzinnego Domu. Zostałam we Wrocławiu, w mieszkaniu, w którym mieszkam już któryś rok... Po miesiącu(!) poszukiwania pracy mając w CV wykształcenie średnie i parę miesięcy doświadczenia w gastronomii udało mi się znaleźć pracę taką jaką chciałam - z elastycznym grafikiem (z planem rozpoczęcia zaocznych studiów), z umową o pracę, obcując z ludźmi, w młodej ekipie. Wylądowałam w restauracji pod złotymi łukami. I to stało się najlepszą decyzją w tym roku, w moim życiu... To w tym miejscu zaczęłam uczyć się ukraińskiego oraz migowego. Fakt, nie zarabiam kokosów (a kto zarabia w swojej drugiej pracy?), ale mam pracę, która jest stabilna i w której się rozwijam (co wiążę się także z większymi pieniędzmi)... Praktycznie każdego dnia uczę się czegoś nowego, nawet jeżeli chodzi o język migowy czy ukraiński pracując na co dzień ręka w rękę z Głuchymi i Ukraińcami. Albo jeżeli chodzi coś o restauracyjne standardy czy szeroko pojęte „zarządzenie ludźmi” lub relacje z ludźmi w zespole... Przede wszystkim idę do pracy z uśmiechem i mam świadomość, że pracuję z naprawdę zajebistymi ludźmi, z którymi jesteśmy ze sobą na tyle zżyci, żeby po kilku godzinach pracy ręka w rękę pójść razem na piwo i w ramach gastrofazy wylądować... w restauracji pod złotymi łukami – znowu...Wraz z nowym rokiem akademickim postanowiłam rozpocząć nowe studia, tym razem zaoczne... Miałam kilka pomysłów – psychologię, pedagogikę specjalną, malarstwo, polonistykę... Poza pomysłami miałam także trochę czasu na przeanalizowanie sytuacji i tych kierunków... Wybór padł ostatecznie na psychologię, a dodatkowo byłam zdecydowana na tryb weekendowy, a nie wieczorowy, by jednocześnie względnie normalnie pracować, nawet na całym etacie... We Wrocławiu wyniosłoby mnie to 9-9,5 tys. złotych rocznie... Zaczęłam szukać po innych miastach... Patrzę - Kraków... Tryb zaoczny – weekendowy na Uniwersytecie Pedagogicznym kosztuje 4 tysiące z rok... To zdecydowanie poważny powód, żeby zacząć się zastanawiać nad podjęciem studiów w Krakowie. Zwłaszcza, że Kraków to miasto, w którym mam znajomych i przyjaciół, u których mogę nocować, a Polskie Busy nie kosztują dużo, zwłaszcza z wyprzedzeniem... Tak więc pracując i mieszkając we Wrocławiu, ku zdziwieniu wielu, rozpoczęłam swoje studia w Krakowie...

Nie sądziłam, że fakt podjęcia studiów w mieście oddalonym od mojego miejsca zamieszkania o prawie 300 km tak pozytywnie wpłynie na moje relacje z ludźmi. Nie tylko z moimi krakowskimi znajomymi, ale także z tymi, których mam zdecydowanie częściej – w pracy, we Wrocławiu czy w Kluczborku. Poznałam także niezwykłych ludzi na studiach... Wiem, że to dopiero pierwszy semestr, ale jednak przeczucie mówi mi, że część z nich to będą (lub już są) naprawdę wartościowe relacje...








Co jeszcze zmieniło się w tym roku?

Trafiłam na facebookową grupę Projekt 365 dni w spódnicy, dzięki której zaczęłam chodzić częściej w spódnicach i sukienkach, co doprowadziło do tego, że postanowiłam sobie, że na każdym zjeździe na studiach pojawię się właśnie bez spodni – do dziś mi się udaje. Dochodzi nawet do tego, że nie mam spodni piżamowych czy dresowych ze sobą... Utwierdziłam się w przekonaniu, że chciałabym mieć własną... maszynę do szycia.. i to właśnie dostałam na Gwiazdkę <3 Teraz czas uszyć swoją własną spódnicę... Ale wszystko przede mną <3 To był także pierwszy rok, z moim własnym prywatnym... chomikiem, a w zasadzie chomiczką imieniem Miśka, która przez moich kilkuletnich kuzynów została nazwana samochodzikiem wyścigowym z racji zabójczego tempa na kołowrotku.


Tato zawsze powtarzał mi: nie szukaj dupy z tej samej grupy... Jednak ja oczywiście wcześniej nie widziałam w tym nic złego. Jednak ten rok mnie nauczył, że partner z tej samej grupy/klasy/miejsca pracy nie jest najlepszym rozwiązaniem. Dlaczego? Przede wszystkim fakt, że świadkami, każdego spojrzenia, każdej malinki na szyi, wymiany spojrzeń, a także najróżniejszych ścięć (i ewentualnego rozstania) jest cała grupa, klasa czy współpracownicy... Po drugie plotki, ploteczki, o których i przez które ciężko zapomnieć... Tak, związałam się z niewiele starszym facetem pracującym w tej samej restauracji. Choć trwało to krótko, to był zdecydowanie fajny i ciekawy okres, jednak (choć ów facet rzucił mnie przez smsa!) trwa do dzisiaj, właśnie przez swoiste ploty i ploteczki, które trwają do dziś, choć od rozstania minęło już kilka miesięcy, zwłaszcza, że pracuję z jego współlokatorami... Wciąż są pytania z serii „a dlaczego?”.

Przede wszystkim zmieniło się we mnie myślenie o sobie samej. Przez całe swoje dotychczasowe życie byłam w pewnym sensie uczennicą – od przedszkola, przez podstawówkę, gimnazjum, liceum, aż po studia dzienne, które przerwałam... Jednak z momentem porzucenia poprzednich studiów w pewnym sensie zawaliło mi się życie... Krótko później uświadomiłam sobie, że już tą uczennicą... po prostu nie jestem... Więc jak nie uczennicą, studentką, to kim? Więc przyszedł czas na rozmyślania pt. „co w takim razie mnie definiuje?”. Po raz pierwszy sobie uświadomiłam sobie, że jestem... kobietą. Nie dziewczyną, nie studentką, nie uczennicą, ale kobietą żyjącą swoim własnym, dorosłym życiem.


W tym roku zostałam także ciocią... Przede wszystkim taką rodzoną – mojemu najbliższemu kuzynowi urodził się syn imieniem Leopold, który jest naprawdę kochanym szkrabem. Ale zostałam także ciocią przyszywaną – chociażby dla 2-letniej córeczki znajomych, którą się zajmowałam jako niania czy dla córeczki mojej koleżanki z liceum...



Co do moich planów na 2017... Mam świadomość, że planując go rok temu byłam zupełnie kimś innym... Byłam dziewczyną pogubioną w biochemii, w depresji, w swoim życiu....

Ad. 1. Nie przeczytałam 100 książek, nie udało się. Przeczytałam 40 i jest to najniższy wynik od dobrych.... 8 czy 9 lat.... ale jednak mam świadomość, że jest to był naprawdę trudny rok... A mając stojącą pracę na pełen etat to po powrocie do domu marzyłam o prysznicu, nogach do góry i spaniu... Za to przynajmniej bardziej zaprzyjaźniłam się z szydełkiem;)

Ad. 2. Tak, schudłam. Coś około 10 kg, pracując w fast foodzie i z pracowniczym jedzeniem. A mówili, żeby nie iść do pracy do fast fooda, bo będę śmierdzieć frytkami. A to, że mam multisporta i obrzydzenie do frytek to już nieważne :P
Widać różnicę?

Ad. 3. Tak, jestem szczęśliwa. Cholernie szczęśliwa...

Ad. 4. Czarny pies (jak nazywam depresję), w zasadzie poszedł w zapomnienie... Pod kontrolą lekarza zmniejszam dawki leków i jest dobrze...

Ad. 5. Wydać nie wydałam, ale zrobiłam krok w przód;P

Ad. 6. Tak, zaczęłam pisać;) Kiedy skończę – już mniejsza o to :P

Ad. 7. Miewam dalej z tym trochę problem, ale płacąc za studia muszę się co najmniej 3 razy zastanowić nad każdym wydatkiem:P

Ad. 8. Biochemii nie zdałam, ale czy to ważne, skoro przez to wypłynęło tyle dobrego?

Moje plany na 2018?
1.Być szczęśliwa
2. Jeszcze częściej chodzić w spódnicach i sukienkach
3. Uszyć kilka własnych spódnic
4. Przeczytać 52 ksiażki
5. Nauczyć się czegoś nowego